Różanka z mrozoodpornych róż

Jeżeli klikniemy na chmurę tagów i wybierzemy mrozoodporne, wyświetli się  tam około 180 odmian. To propozycja która pozwala łatwo i jeszcze  z okładem, skomponować różankę z li tylko mrozoodpornych róż, które powtarzają kwitnienie. Mrozoodpornych, to znaczy wytrzymujących spadki temperatur do – 30c. Co to za towarzystwo, te odporne na mrozy? Da się je z grubsza sklasyfikować w kilku grupach.  Pierwsza, to species , tzw. dzikie, naturalne jak np. canina. Dalej,  to stare róże/historyczne/, jak galijskie, centifolie czy damasceńskie, które wprawdzie bez problemu spełnią nasze kryteria , ale niestety nie powtarzają. Druga to już współczesne mieszańce, które również są mrozoodporne ale z reguły nie powtarzają kwitnienia. Zaliczył bym do nich przykładowo róże Geschwinda . Od tego czasu, upłynęło dużo wody w rzekach i praktycznie w tym samym czasie pojawiają się tak wyczekiwane przez nas rozwiązania hybrydyzerskie jak  róże Griffitha Bucka i hodowców kanadyjskich zgrupowanych wokół Agriculture Institute of Canada. Po długim okresie ignorowania tych osiągnięć przez mainstream hodowlany, który zaczął po nie sięgać głównie ze względu na ich prawie zupełną odporność na choroby grzybowe. Mrozoodporność, te nowe mieszańce, dostają one niejako po drodze, przypadkowo. Współcześnie, jedynie startująca dopiero firma Pheno Geno Roses zapisała w swym programie hodowlanym  wyhodowanie róż mrozoodpornych. Wykorzystują przy tym najnowsze zdobycze statystyki, informatyki i   genetyki. Czy im się to uda? Jeszcze nie wiemy, gdyż ich hodowle dopiero nieśmiało pukają do bram rynku czujnie strzeżonych przez rozleniwione tłuste koty jak meillandy i kordesy. Że to jest problem, przekonał się już Rolf Sievers, który wprawdzie ma dobrą, interesującą ofertę róż mrozoodpornych,   ale jest przez tzw. rynek jest ignorowany ponieważ narusza żywotne interesy tych , którzy widzą większy biznes w forowaniu chłamu.

Najbardziej wkurzająca naszych rosomanes grupa róż, to te róże które rodzą wspaniałe kwiaty, kwitną obficie, ale tylko na pędach dwuletnich i starszych. To zmora naszych ogrodów. Podam przykład. By nie było, że kogoś się czepiam wezmę jako porównanie dwie bardzo podobne do siebie odmiany Kordesów Aloha i Alchymist. Pierwszy to mieszaniec herbatni, klimber, który nawet jak nam przemarznie, to jeszcze tego roku ładnie zregeneruje i zakwitnie. To prawda, że późno, ale zakwitnie. Drugi, to jakiś daleki pociotek wichury. Jak mu pędy zimą przemarzną no to będziemy mieli w ogrodzie niezgrabnego krzaczora który nie da nam ani kwiatuszka. Wypuści za to kolejne mocarne pędy które znowu przemarzną i tak gdy nam się trafi kilka trudnych zim z rzędu to nawet okrywanie nie pomoże, kwiatów nie zobaczymy. Za to jak zakwitnie, to klękajcie narody.

Wróćmy więc do naszej elitarnej grupy róż powtarzających kwitnienie i odpornych na mrozy. Już to, z czym mamy obecnie do czynienia, odmieniło nasze ogrody, nie tylko tych rosomanes na północy Kanady. Wreszcie możemy posadzić w naszym ogrodzie róże, które możemy formować. Nadawać im bardziej wymyślne formy. Mogą to być drzewka różane, wachlarze , przycięte w kule krzewy i tym podobne fanaberie. Tu wtrącę  retoryczne pytanie: Dlaczego producenci róż nie okulizują odmian mrozoodpornych na pniu?

Ale i bez ich pomocy wreszcie możemy zakomponować nasze rabaty mieszając je z bylinami. Ci z Państwa, którzy  posadzili różanki z samymi różami , wiedzą, że nie jest to najlepszy pomysł. Róża wprawdzie nie lubi konkurencji , ale uwielbia towarzystwo. Zwłaszcza tych kwiatów , które nie konkurują z nią urodą a tylko podkreślają jej zalety. Byliny przydają się wreszcie do osłaniania nadmiernie chudych i wybiegniętych krzewów.  Oczywiście nikt nam nie broni sadzić bylin i w klasycznym układzie no , ale spróbujmy okopczykować nasze piękności rosnące dajmy na to co 50 70 cm. Byliny w takich razach nie będą miały łatwego życia, jeżeli w ogóle przeżyją.

Problem z tymi naszymi odpornymi różami jest jednakże taki, że ich kwiaty nie dorównują urodą tym nostalgiom czy angielkom. Mało powiedziane, ich kwiaty częstokroć  nie są w najlepszym gatunku. Czy to musi nas ograniczać? Absolutnie nie. Sadźmy te, które zachwycą nas kwiatem solo , ale wszak wiemy też , że liczy się tzw. ogólny wyraz, wrażenie.  Trudno jest stosować rugosę na kwiat cięty, ale jako element   krajobrazowy jest ona nie do zastąpienia. Z drugiej strony ciężko jest  z mieszańca herbatniego zakomponować coś sensownego. No, chyba, że posadzimy jednolitą rabatę złożoną dajmy na to z 5 – 1o krzewów. Nawet maestro Austin zaleca sadzić swe kreacje zgodnie ze staroruska zasadą Boh trojcu lubit , czyli po trzy krzewy obok siebie/ w trójkąt/ by efekt był bardziej spektakularny. Tak więc rysuje się nam powoli konsens.  W naszej różance winny znaleźć się i jedne i drugie. Te delikatniejsze dla urody kwiatu, na kwiat cięty i te drugie które stworzą szkielet kompozycji i podkreślą co bardziej urokliwe rozwiązania formalne w naszym ogrodzie.  Szersze wprowadzenie tych odpornych na mróz mieszańców da też naszej różance oddech, nie będzie ona późną jesienią i zimą wyglądała jak gigantyczne kretowisko. Będzie miejsce by położyć i okryć w miarę skutecznie co bardziej rosłe nieodporne krzewy jak na ten przykład Alchymist.

Co do takiego ogrodu bym zarekomendował? Kłopot będzie jedynie z bogactwem.

Na pierwszy ogień wyślę wszelkie mieszańce rugosy. Tak jak na przestrzeni wieków, jak i w ostatnim czasie pojawiło się bowiem mnóstwo cudownych odmian rugos. Moim takim zaskoczeniem  tego roku jest piękna rugosa Austina, Wild Edric . Wszystko w niej jest akuratne. I dobrze skrojony, symetryczny kwiat  w którym wyeliminowana została tak drażniąca niektórych fuksja. Ich ciepły róż wprost koi. I krzew pięknie i symetrycznie zaprojektowany, dorastający nie więcej jak do 120 cm. Komu śpieszno, może posadzić sobie ową trójcę z Wild Edric. Są rugosy  wprost małe, prawie płożące jako owe z serii Pavement, Short Track czy rosłe giganty jak  Rugosa plena, której uroda kasuje każdy bez,  czy wspaniały krwiście czerwony Bergers Erlfog. Ja już od dłuższego czasu nacieszyć się nie mogę prześliczną dobrze mierzoną rugosą Zaigą. Brak jej jedynie zapachu.

Druga grupa, to róże Bucka. Tu wybór odmian jest przeogromny. Gorzej z ich dostępnością, ale wyczytałem, że szkółki Paula Bardena – Roquevaley w USA, prowadzą sprzedaż wysyłkową do Europy, wystarczy parę razy kliknąć.  Róże te są prezentowane jako mrozodoporne, pachnące i całkowicie odporne na czarną plamistość jednakoż wszystkie wyglądają do siebie podobnie. Nie wiem jeszcze czy to wada czy zaleta, zależy co kto szuka. Kwiat mają  przypominający mieszańce herbatnie, jednakże luźny a ich uroda jest krótkotrwała . Po zimie 2016/17, moja miłość do róż Buck’a bardzo osłabła, bowiem okazało się, że w naszych warunkach -25C, to dla nich stanowczo zbyt wiele. Zapewne nie będą wymagały okrywania  tak jak mieszańce herbatnie, ale na więcej nie ma co liczyć. Wszystkie są krzewami o wysmukłym, wyprostowanym pokroju, dorastające na ogół do 150 cm. Ich ofertę uzupełniają mieszance herbatnie – uwaga – z wichurą – wywodzące się z firmy Brownell tzw, Sub zero series. Przykładowo wymienię tu White Cap, Arctic Flame czy Lily Pons.   Ich wytrzymałość lokuje się w granicach 17 – 2o c,  a kwiaty  rodzą najlepszego sortu. Pojawiają się sporadycznie również mieszańce z różami Bucka. Wymienię tu cieszącą się dobrą opinią na naszym rynku odmianą J Muchotte - Colette będącą potomkiem Prairie  Princes . Jeżeli już jesteśmy przy J. Muchotte to nie wypadałoby nie wymienić Carefree Wonder również mającą w genach księżniczkę prerii.

Wreszcie kanadyjki. Dzięki Pani Kamili Szlązkiewicz  i jej ofercie handlowej,wiemy o nich dużo, dużo więcej. Wiemy, że są te niskie  - najogólniej mówiąc –  z Morden i te od Svejdy, zdecydowanie większe. Wygląda też na to, ze  w naszych warunkach klimatycznych  wiele z nich stanie się klimberami jak np. John Davis czy Henry Kelsey. W opisach pierwotnych, sporządzanych przez samych hodowców na klimbera bowiem pasować można było jedynie odmianę John Cabot. Wiemy też , że wymagają kilku lat na zadomowienie się i rozrośnięcie, ale wygląda na to, że warto poczekać. Gdy przyrównuję swego trzy letniego Champlaina i fotografie rosomanes kanadyjskich widzę, że Champlain będzie sporym, rozrośniętym krzewem, spokojnie wyrastającym ponad jeden metr wysokości.

champlain-z-bloga Fotografię zapożyczyłem z blogu garden musings. Przepraszam autora bloga za to zapożyczenie bez zezwolenia, ale mój egzemplarz jest na tyle młody, że nie nadawał się jako ilustracja poematu pochwalnego na rzecz tej odmiany.

Do końca nie poznaliśmy jeszcze natury ich kwitnienia w warunkach polskich. W każdym bądź razie z kanadyjek jesteśmy w stanie skomponować autonomiczny ogród różany. Jeżeli jeszcze dodamy te wprowadzone później , i znacznie trudniej dostępne, jak np. prześliczną pnącą Quadra

quadra_1 Fotografie  Quadra – kolekcja własna .

czy te z serii Artists jak Campfire czy Bill Reid,/ najnowszą propozycją wywodząca się z dorobku hodowców z Morden, jest promowana w tym roku do sprzedaży – Canadian Schield/  to wówczas dopiero możemy w pełni ocenić jak gigantyczną pracę wykonali kanadyjczycy i jak odmienili ogrody w Kanadzie a nie wątpię, że z czasem i u nas. Dodam jeszcze kilka moich subiektywnych spostrzeżeń. Wśród małych kanadyjek, bezkonkurencyjne są Champlain i Campfire. Wspaniale prezentują się również ciemno czerwone Hope for Humanity i Winnipeg Park , jednakże zwłaszcza Hope for Humanity nie wygląda na całkowicie mrozoodporną .

hope-for-humanity Na fotografii Hope for Humanity.

Z jaśniejszych tonacji, mnie  urzeka kwiatami Morden Blush.  Z większych roślin zachwycają mnie zwłaszcza dwie. Duży, najprawdopodobniej klimber – John Davis i mniejsza Praeirie Joy. O Davisie piszę: najprawdopodobniej klimber, gdyż  u mnie wypuścił już ponad dwu metrowe pędy i wcale nie jestem pewien czy to koniec.

john-davies Tak może wyglądać trzyletni  John Davis. Jeżeli przyjrzymy się dokładniej tej fotografii , to po lewej stronie w tle, zauważymy przekwitającą już rugosę. To Adam Chodun. Kwitnie zdecydowanie wcześniej od Johna Davisa i niestety nie czyści sam kwiatów. Trzeba mu pomagać. Przy komponowaniu różanki warto o tych dwu spostrzeżeniach pamiętać.

Jak już wspomniałem, z wolna pojawiają się, zwłaszcza w dorobku hodowców amerykańskich, mieszańce z użyciem mieszańców kanadyjskich, bo nie da się przejść do prządku dziennego i przemilczeć ich dorobku tak jak przemilczano dorobek G. Bucka. Myślę tu o takich odmianach jak bardziej znana u nas  Cap Diamond, i wielu innych mieszańcach Ping Lima. Hodowca ten systematycznie czerpie z dorobku hodowców kanadyjskich , że wspomnę jeszcze o DayDream, All the Rage czy  Polar Joy. Podobnie Christian Bedard z Party Hardy czy Cap Diamond. Ale już wszyscy hodowcy powoli zaczynają dostrzegać walory kanadyjek, że wymienię tu  Amandę Beales  i jej ciemno czerwoną wspaniałą Joan Beales będącą mieszańcem kanadyjki Henry Kelsey z remontantką  Souvenir du dr Jamain – jak więc widzimy również remontantki wracają do gry. Ich walory , to oprócz dobrej odporności na niskie temperatury, również dobra odporność na czarną plamistość. Ostatnimi czasy największym – dla mnie zaskoczeniem było odkrycie  dokonań naukowców ze Szwecji , którzy na uczelni rolniczej w Balsgard wyhodowali całą serię mrozoodpornych róż z zastosowaniem mieszańców kanadyjskich. Naprawdę warto zajrzeć do oferty handlowej szkółek szwedzkich bowiem te rewelacyjne róże są już w sprzedaży.

joan-beales3

joan-beales4 fotografie róży Joan Beales – przez uprzejmość Pani Urszula Trętowska.

Dalej Radler z Rambling Red czy nawet Austin z Doreen Pike.  Zaczynają więc powstawać mieszańce kanadyjek z różami Austina. Jako kolejny przykład takiego udanego mariażu, podam tu Bon Chance  Malcolma Lowe, wykorzystującą urok Heritage i kanadyjskiej William Baffin.  Wspomniałem już o dorobku  Bilijany Bozenic z Pheno Geno Roses, która tworząc grupę mrozoodpornych róż o nazwie Winterjewel wykorzystała zasoby genetyczne róż kanadyjskich. Róże te, są jeszcze mniejsze od tych z Morden i wspaniale uzupełniają dobór odmian do naszej wirtualnej różanki. Wrócę jeszcze do W.Radlera. Wstyd powiedzieć, ale w swej kolekcji nie mam róży będącej jego największym osiągnięciem hodowlanym a mianowicie Knock Out. Ta odmiana to istny fenomen, najlepiej sprzedająca się róża na świecie. Jest ona opisywana jako mrozoodporna, ale ponieważ nie mam jej nie mogę autorytatywnie  potwierdzić czy będzie mrozoodporna i w naszych warunkach.

O jeszcze dwu grupach róż pozwolę sobie napisać. O remontantkach i portlandzkich. Obie są jednakże bardzo zróżnicowane wewnętrznie  i zawierają w sobie tak wrażliwe na niskie temperatury odmiany  jak mieszańce herbatnie  jak i te które bez problemów wytrzymają spadki temperatur do – 30C . Będą to przykładowo wśród remontantek Anna Scharsach, czy   Eugene Guinoisseau . Z własnego doświadczenia wiem, że świetnie zimuje Reine des Violettes, Souvenir du dr. Jamain. Natomiast z portlandzkich bez wahania poleciłbym The Resht Comte de Chambord i Madame Boll, oraz z pewnym wahaniem , Jacques Cartiere.Cartiere  bowiem bardzo źle zniósł u mnie zimę 2016/17 a to było tylko -25c. Z tej grupy bacznie obserwuję chyba najpiękniejsze  Madame Knorr i Adolphe Rotschild , ale jeszcze nie jestem przekonany do ich mrozoodporności. Wspomnianą zimę  Rotszyld pokonał mężnie, natomiast Madame Knorr zredukowała się do linii śniegu. W każdym razie doświadczenie zimy 2016/17 nakazują bliżej przyjrzeć się remontantkom.

Wszystko są to odmiany, które z powodzeniem mogą tworzyć szkielet współczesnego, nowoczesnego i odpornego na niesprzyjające warunki ogrodu różanego w którym okrywanie róż i ich opryski na czarną plamistość będą tylko przykrym wspomnieniem, lub świadomym wyborem gdy zechcemy mieć coś nad wyraz urokliwego  czy na kwiat cięty.

Czytelnikom tego artykułu polecam zapoznać się również z komentarzami czytelników. Są ciekawe i inspirujące.

*Więcej fotografii róż mrozoodpornych *

15 komentarzy do “Różanka z mrozoodpornych róż”

  1. Ada Tarnawska napisał:

    Dziękuję bardzo za ten ciekawy, żeby nie napisać pożyteczny artykuł. Rozumiem, że to ciąg dalszy rozważań na temat braku róż we współczesnych ogrodach, jak i wyobrażeń na temat uciążliwości opieki nad nimi. Wszystko to prawda, nie mam roślin w swoim ogrodzie, którym poświęcałabym tyle uwagi, co różom właśnie. Ale też niczego, co równałoby się z zachwytem w jaki „wpędzają” każdego ogrodnika kwitnące róże. Nie ma czego obawiać się w trudności uprawy róż, dużo większym zmartwieniem jest fakt, że rzadko się kończy na jednej czy dwóch odmianach. Moja kolekcja róż zdominowała i podporządkowała sobie wszystkie rabaty :). Bez żalu z mojej strony.
    I to właśnie ten moment, w którym wreszcie mogę podziękować autorowi strony, ponieważ moja kolekcja różana jest niejako wychowanką „Moje róże – moja pasja”, a każdy kolejny zakup konsultowany z encyklopedią róż, jaką zawarł Pan na swojej stronie.
    Wracając do tematu… po którymś jesiennym sezonie i kolejnym kopczykowaniu, obiecałam sobie, że jeśli zdecyduję się na kolejne zakupy różane, to będą to wyłącznie róże mrozoodporne i z chciwości mojej takie, które będą powtarzać kwitnienie. Oczywiście danego sobie słowa nie dotrzymuję! :)
    Z moich spostrzeżeń wynika, że rzeczywiście róże kanadyjskie nie posiadają wybitnie pięknych kwiatów. Co nie oznacza gorszych. Ich piękno nazwałabym urodą drugiego planu. Ich charakter jest zdecydowanie naturalny, przez co bardzo łatwy do zakomponowania w każdym ogrodzie, i naturalnym, nieformalnym i współczesnym. Świetnie komponują się z bylinami oraz iglakami, z krzewami kwitnącymi i na terenach o ograniczonej dostępności, choćby skarpy czy tyły rabat. Również ich kwitnienie często nie jest oszałamiająco obfite. Z odmian dobrze kwitnących i zachowujących jednocześnie schludność krzewu przez cały sezon wymieniłabym przede wszystkim różę ‘John Davies’ – kwitnie bardzo długo i bardzo obficie, liście ładnie przebarwiają się jesienią. Nie choruje. Druga w kolejności to ‘Morden Sunrise’, za piękny kolor i kwitnienie choć nie obfite, to ciągłe – w tym roku do początków grudnia. Także zdrowa. Lecz z racji na drobny rozmiar oczekiwany efekt nastąpi tylko po nasadzeniu kilku krzewów w grupie. ‘Alexander MacKenzie’ jako trzecia – silna i zdrowa. ‘Morden Ruby’ o pięknych, subtelnych kwiatach u mnie bardzo podatna na czarną plamistość, a krzewy dość rozlazłe. Przy różach kanadyjskich wspomnieć należy o łatwości ich namnażania.
    Współczesne rugosy faktycznie nie mają wiele wspólnego z wielkimi , kolczastymi krzaczorami. Ich pokrój coraz częściej jest zwarty i atrakcyjny sam w sobie. Na szczególną uwagę moim zdaniem zasługuje szybko i harmonijnie rosnąca ‘Rotes Phanomen’. Posiada duży, intrygujący kwiat. Szybko wiosną startuje i zakwita jako jedna z pierwszych, ciesząc oko dużą ilością kwiatów do lipca włącznie. Potem powtarza, ale już słabo, pojedynczymi kwiatami.
    Dla wielbicieli naturalnego piękna rekomendowałabym ‘Betty Prior’ oraz ‘Dainty Bess’. Pierwsza zupełnie bezproblemowa, drugą atakuje czarna plamistość i krzew dość rachityczny, ale za to kwiat wyjątkowej urody. Obie ciekawie prezentują się w dużych nasadzeniach. Ich choć to odmiany już wiekowe, to doskonałe do prostych, współczesnych zestawień: iglak, trawa ozdobna, róża.
    Dla miłośników wonnych, doskonałej budowy kwiatów przypomniałbym o niezawodnej róży portlandzkiej ‘Jacques Cartier’.
    I wreszcie od przyszłej wiosny dzięki niestrudzonej w poszukiwaniach właścicielce „Rosaplant” i ja cieszyć będę się różami Bucka, czego sama sobie zazdroszczę:).
    Pozdrawiam serdecznie.

  2. admin napisał:

    Dzięki za miłe słowa i ten komentarz będący w istocie obszernym rozwinięciem tematu. Temat mrozoodporności i odporności na choroby będę jeszcze podejmował w innych ujęciach.

  3. Justyna Ziembicka napisał:

    Spośród róż mrozoodpornych, które rzeczywiście obficie kwitną, nie tylko w czerwcu i wrześniu, ale także w lipcu i sierpniu, potrafię wymienić jedynie: The Fairy, Gefylt i Betty Prior. Czy do tej listy można coś jeszcze dopisać ???

  4. admin napisał:

    Zdecydowanie tak, ale są to indywidualne doświadczenia. trudno się generalizują.

  5. ewa miszczak napisał:

    U mnie w różnych porach kwitnie Artemis, naprawdę nie mogę nachwalić się tej odmiany, mimo, że nie pachnie. Swój komentarz na jej temat zostawiłam przy nazwie odmianowej, ale i tutaj podpiszę się obiema rękami :) wychwalając ją pod niebiosa. Jest wysoce mrozoodporna. Nie pamiętam, jak jest ona klasyfikowana, ale u mnie przybiera rozmiar i pokrój róż parkowych, kwitnie w bukietach śmietankowymi kwiatami i jest po prostu piękna, odporna i dla mnie zachwycająca. Brak zapachu róży rekompensuję dodatkiem lawendy i bazylii w bukietach na stół.

  6. Kurek Tadeusz napisał:

    Jak to jest naprawdę, bo we wszystkich ofertach (z ROSARIUM Pani Janiny Chodun włącznie) jest oferowana jako pachnąca? Niektórzy podają nawet jako silnie pachnąca.

  7. ewa miszczak napisał:

    U mnie nie pachnie zupełnie. I powstaje taki dysonans poznawczy, ponieważ zwykle widok kwiatu róży nastawia mnie na jednoczesne doznania zapachowe – a tu jakby ściana – nic.

  8. Waluś napisał:

    Artemis jest zdecydowanie jedną z róż, które można polecić do każdego ogrodu, nie mogę jednak zgodzić się z jego brakiem zapachu. Mój Artemis pachnie cudownie, określam jego zapach jako : stare złoto, bajecznie pachnie jeszcze alba Mme Legras de Saint Germein i Comte de Chambord .
    Te trzy róże przebijają inne jeśli chodzi o zapach, a i mrozoodporność jest zadowalająca jak na Suwałki : )

  9. ewa miszczak napisał:

    No, ale moja nie pachnie, niestety – piszę tylko o swoim egzemplarzu. Poza tym, Artemis – to ona – inaczej Artemida – grecka dziewicza bogini łowów, bliźniacza siostra Apollina. Zatem właściwa jest forma: moja Artemis…. i jej zapach… . Wiem, czepiam się :)
    pozdrowienia em

  10. Kurek Tadeusz napisał:

    Pani Ewo, serdecznie dziękuję za to „czepianie się”.
    Wiele osób zapomniało mitologię grecką jak np. ja, a dzięki Pani „czepianiu się” przypomniałem sobie, że Artemis to właśnie Artemida.
    Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam serdecznie

    A co do zapachu, to w zeszłym tygodniu kupiłem do wazonu tulipany. Pierwszy raz w życiu spotkałem tulipany o tak silnym i przepięknym zapachu, a z tulipanami jestem też „zaprzyjaźniony” od najmłodszych lat.

  11. ewa miszczak napisał:

    Z Artemis – Artemidą jest tak jak z Iris – Irydą, również grecką boginią. Dla niewtajemniczonych polska męskoosobowa forma imienia wskazuje automatycznie na rodzaj męski, a w wielu przypadkach tak nie jest. Dlatego łacińska nazwa naszego polskiego „irysa” czy też „kosaćca” brzmi „Iris barbata” czyli Iris (Iryda) brodata :). Mamy więc boginię z bródką :) ale tylko w łacinie, ponieważ nasz polski Irys jest rodzaju męskiego i zupełnie po męsku brodaty.

  12. Kurek Tadeusz napisał:

    Też nie wiedziałem. Dziękuję:-)

  13. sokołowska Grazyna napisał:

    Witam. Z wielkim zaciekawieniem przeczytałam ten artykuł. Tchnął we mnie dużo nadziei. Mam działkę na Mazurach, nad samym jeziorem, w okolicy Szczytna. W zimie zabójcze wiatry prą w na moją działkę i koszą co się da. A ja kocham róże. Kocham coraz bardziej i to jeszcze pnące. Od 30 lat jestem rosomanes. Całe życie sadzę róże. większość po paru latach pada: New dawn, Aloha, rózne polianty i floribundy. Gdzieś tam w kącie ocalała Aurora i kilkuletnia Flammentanz. Te dwie są moim osiągnięciem. Od kilku lat jak pojawiły się na naszym rynku róże historyczne, mieszańce rugozy i kanadyjki, Od tej pory moja sytuacja różana poprawia się, W tym roku po raz pierwszy szaleńczo zakwitł mi Gipsy boy. gorzej jest z grupą Morden. Morden sunrisy posadzone na jesieni w ogóle się nie przyjęły. Morden blush „ledwo zipie”. Poza tym skoczek różany ogałaca krzewy z liści. Jednak ja nie odpuszczam. Jestem pod wrażeniem. Ten artykuł dał mi tyle inspiracji, nowych propozycji różanych. Oczami wyobraźni już widzę w moim ogrodzie różany busz. To będzie frajda. Dziękuję i serdecznie pozdrawiam.

  14. Katarzyna Wolska napisał:

    Szanowny Panie! Uważnie przeczytałam ten arcyprzydatny na Podhalu wywód na temat mrozoodporności. Z wieloma uwagami się zgadzam. Muszę jedynie zakwestionować wpływ zimy 2016/17 na krzewy. To nie mrozy lutowe pokonały wówczas róże, lecz przymrozki kwietniowe. Wiosną właśnie zmarzły aż do gruntu kanadyjki, Boniki, Colette, Mary Rose i in., których nie okrywałam nawet podczas mrozów ponadtrzydziestostopniowych. Widocznie soki zaczęły już buzować i stała się katastrofa. Szczęśliwie odbiły, a bonusem zupełnie nieoczekiwanym jest tegoroczne trzykrotne!!! i obfite powtarzanie wszystkich kochanych krzewów Colette.
    Pozdrawiam serdecznie wszystkich, którzy wbrew klimatowi sadzą róże :)

  15. admin napisał:

    Ależ jak najbardziej, zgadzam się z Szanowną Panią Dobrodziką. niemniej jednak bardzo trudno jest kategorycznie przypisać „winę” mrozom wcześniejszym czy późniejszym. Z całą natomiast mocą należałoby podkreślić wybitną szkodliwość wiosennych spadków temperatur połączonych z silnym operowaniem słońca. Taki to „umiarkowany” mamy klimat

Napisz komentarz

You must be logged in to post a comment.