Onomastyka /socjologia/ róż
Tak na pierwszy rzut oka, o onomastyce róż możemy mówić bez większej przesady jako, że onomastyka, to po prostu dział językoznawstwa zajmujący się badaniem nazw własnych a więc imion, nazw miejscowości jak też i ich etymologią. Ale socjologia? Wszak to nauka o społeczeństwie o więziach i relacjach międzyludzkich o kulturze i obyczajach. No tak, ale skoro nie dziwi nas jak mówi się o społecznościach owadów, to dlaczego nie możemy mówić o społeczności roślin. Biotop jest wszak celową strukturą. Istnieją struktury roślin celowe jak lasy czy jak jednorodne uprawy. Tam też tworzą się specyficzne więzi jak na przykład mikroklimat. A relacja człowieka i przyrody? Począwszy od tych utylitarnych jak tworzenie struktur uprawowych a skończywszy na obszarach ruderalnych gdzie przyroda „rekultywuje” skutki działalności człowieka. Rodzaj relacji człowiek świat roślin zmienia tak przyrodę jak i człowieka. Środowisko w jakim żyjemy narzuca nam pewien styl życia, wpływa na nasze wybory i decyzje. I odwrotnie nasze decyzje i wybory kształtują świat roślin, organizują go. Tak więc widzimy, że nazwy własne są ściśle związane z przestrzenią społeczną. Badacze zaczęli uwzględniać czynniki społeczne.
Jeżeli tu nie mamy spornych kwestii, to przejdźmy dalej, do róży jako przedstawicielki świata roślin a konkretnie świata roślin ozdobnych. To roślina udomowiona tak jak pies. Zda się powstała by ludziom dawać radość i szczęście. Jej bliskie relacje z człowiekiem sprawiły, że zaczęła nazywać się jak człowiek przybierać jego imiona i nazwiska, upamiętniać rzeczy dla niego cenne i ważne. To bardzo bliskie relacje. Wszak nasze nazwisko jest wielką dla nas wartością. Nie zawsze jednakowoż tak było. Na początku róże nazywały się najprościej jak można. Karminowa, różowa , pierzasta, marmurkowa itp. Dopiero później, już w wieku XIX, ze względów marketingowych zaczęto zwracać uwagę na ich nazwy. Na zjawisko to zwróciła uwagę Pani Natalie Ferrand w swojej pracy doktorskiej zatytułowanej Cereator des roses. w której zajęła się się opisem środowiska rosarian lyońskich. Ta młoda dama nie miała za wiele do czynienia z różami, wszak to wiolonczelistka. Właśnie dzięki temu zawdzięczamy jej niebanalne ujęcie tematu o różach i środowisku społecznym w jakim powstawały.
Jeżeli jednak mielibyśmy poszukiwać tropów socjologii w różach, to zjawisko to zaczyna się od cesarzowej Józefiny. On na wiecznych wojnach , ona sama i samotna/niekoniecznie/ w domu. Postanawia urządzić dom godny nazwiska Napoleon a przy nim park w tak modnym podówczas stylu angielskim. W tymże parku rosarium. Pierwsze na świecie celowe rosarium. Zgromadziła w nim wszystkie odmiany róż jakie znał ówczesny świat/ no, prawie wszystkie/. Jednakowoż w tak względnie izolowanych społecznościach jak społeczność dworska, fakt ten nie miał by większego społecznego znaczenia, gdyby nie zadbała o – jak to byśmy dziś powiedzieli – marketing. Zatrudniła genialną parę. Wybornego rysownika Redoute a ten z kolei dobrał sobie doskonałego botanika amatora Thory. Do tego najwyborniejsi ogrodnicy. Ta piorunująca mieszanka wykreuje bardzo silną modę na róże. Wspomnę tylko w tym miejscu o wybuchowych skutkach dla rozwoju róży jakim było zetknięcie się starych , nie powtarzających kwitnienia róż europejskich z wiecznie kwitnącymi różami chińskimi. Pojawienie się róż powtarzających kwitnienie zmienia funkcję różanki. Z wyizolowanego , zamykanego po sezonie „tajemniczego ogrodu”, do integralnej części założeń ogrodowych. To zmasowane uderzenie wprowadza różę na czołowe miejsce w naszych ogrodach . Czyni ją królową ogrodów. Równie udana akcja marketingowa pojawi się dopiero prawie dwieście lat później gdy David Austin z Grahamem Thomasem wprowadzą do pierwszej ligi English roses.
Powróćmy jednakże do pracy Pani Nathalie Ferrand – ”Createurs des roses”. W pierwszej połowie XIX, lyońscy ogrodnicy zdobywają dominująca pozycję jeżeli chodzi o produkcję i hodowlę nowych odmian róż. Skala produkcji zmusza ich do zainteresowania się marketingiem. W pierwszej fazie jest on intuicyjny i sprowadza się do tego by jakoś wyodrębnić z ogólnego tła swe hodowle. Dlatego nazwy odnoszące się tylko do wyglądu, opisujące go, nie wystarczają. Róże otrzymują patronów ze świata róży. Początkowo nieśmiało jak Rose du Roi, czy La Reine. Potem coraz śmielej Cardinal de Richelieu , potem coraz barwniej jak Prince Camile de Rohan czy już zupełnie barokowo jak Souvenir de Madame de Balandreu . Początkowo nikt się nie szczypał i nadawał te wielkie nazwiska z kapelusza. Potem jednak wkracza cywilizacja. Trzeba taką personą przynajmniej powiadomić o takim zamiarze czy wręcz prosić o zgodę.
Oddajmy teraz głos profesorowi Francois Joyaux, który w swej pracy La Rose une passion francaise na str 131 pisze: ”
W okresie Pierwszego Cesarstwa trzymano się nazw, które były prostymi opisami rośliny np „Piękny fiołek purpurowy”, „Lśniący karmin”, „Olśniewający szkarłat” itp. - w ostateczności nawiązywano do postaci starożytnych np, z grecko-rzymskich mitów jak: Eucharis, Belle Flore, Belle Helene, Hermosa itp. Przed rokiem 1815 niezwykle rzadkie były natomiast róże, które nosiły imiona osobistości współczesnych : na przykład. „Napoleon” lub „Cesarzowa Józefina – nawet „Duc de Guiche”, ale to był wyjątek. Wraz z Restauracją wszystko się zmieniło. W każdym razie rozpoczął się wielki okres – trwający do dziś – róż poświęconych wybitnym osobistościom. Odnawia się stara tradycja sięgająca średniowiecza, królewska lilia i róża zostały ponownie połączone. „Róża daje wdzięk i piękno twym oczom. W lilii jest nadzieja potomności”. W efekcie otworzyła się era książąt i księżnych – Duchesse D;Angouleme, Duchesse de Berry, Duc d’Orleans.
Okres ten był jednocześnie okresem, w którym z przyczyn marketingowych zaczęto dedykować róże artystom lub innym mniej lub bardziej modnym osobistościom. Szkółkarze szczególnie upodobali sobie wszystko, co kręciło się wokół teatru i opery.
Na przykład Vibert, zawsze wypatrujący bieżących wydarzeń, nazwał w roku 1830, jedną ze swoich róż „Dona Sol”: a podówczas Francuzi żyli nową sztuką teatralną Victora Hugo Hernani gdzie główna postacią była owa dama Donna Sol. W Paryżu w 1834 roku pojawia się gwiazda sezonu, tancerka Francisca Elssler w nowym balecie Tempette, i odnosi olbrzymi sukces, pojawia się moda na nią. Firma Grands Agasins, rue Sainte-Anne, wypuściła „elsslerine”, przezroczystą tkaninę, którą kobiety obowiązkowo zakładały na bale. W latach 1835-1836. u szczytu swojej sławy wprowadziła do Francji nowy taniec, „cachucha”, którego kobiety chodziły uczyć się tańczyć do Salle Musard, To właśnie z fioletową różą we włosach , Fanny Elssler tańczyła „cachucha”i to oczywiście był ten kolor róży, którą poświęcił jej Vibert.
A róża Turenne? Komu ją poświęcono: czy marszałkowi Francji z czasów Ludwika XIV , czy też raczej dandysowi z czasów monarchii lipcowej który wraz z Caderousse’em, Demidoffem i innymi tworzył wówczas tak zwany Złoty Batalion wytrwałych smakoszy restauracji Chateau des Fleurs na Polach Elizejskich.
Pod koniec II Cesarstwa, trend się odwraca. Nie tylko odchodzi stara generacja hodowców jak Vibert, którego zastąpił Robert, ale też zmienia się profil hodowlany. Z katalogów stopniowo znikają galijskie a ich miejsce zajmują róże powtarzające kwitnienie a zwłaszcza remontantki. Odmiany wyróżniając się w pierwszej połowie wieku XIX, staja się niemodne. Robert, ostatnie propozycje róż galijski oferuje w roku 1856-57/ Catulle, Charles Quint/. Pojawia się w roku 1867, La France i zaczyna się tryumfalny pochód mieszańców herbatnich. Nie tylko zmienia się pokolenie hodowców , ale wraz z pojawianiem się innych rodzajów róż zmienia się skład pokoleniowy i społeczny hobbystów, nowe ich pokolenie. Wspaniale opisuje to wielebny Reynolds Hole, który uważał, że miłośnicy róż to bardzo demokratyczna społeczność. Na początku swej przygody z różami, został zaproszony na pokaz róż w kwietniu, na długo przed typowym czerwcowym kwitnieniem. Odkrył, że lokalni robotnicy i rzemieślnicy, wystawiali róże, które wyrosły w małych, zbudowanych domowym sposobem szklarniach, często o wiele mil od ich domów i miejsc pracy. Wystawa odbyła się w gospodzie, z różami w butelkach po piwie. „Nigdy nie widziałem lepszych okazów ciętych róż uprawianych pod szkłem niż te, które wystawiali ci robotnicy”. Niektórzy spali w swojej szklarni w nocy przed pokazem, aby zapobiec kradzieży i często kupowali też je od siebie by uzupełnić swoją kolekcję. By kupić jakąś nowość oszczędzali nawet na drobnych przyjemnościach jak np. wypicie kufla piwa w miejscowej gospodzie.
Doskonałą ilustracją tego co się stało z różami w połowie wieku XIX sa dzieje kolekcji róż w Ogrodzie Luksemburskim. Zawartość jej szacowano na ponad półtora tysiąca odmian i gatunków. W tym sensie ta kolekcja, była doskonale reprezentatywna dla uprawy róż w pierwszej połowie XIX wieku, ale nie odpowiadała już w ogóle temu, co stało się modne w czasach Drugiego Cesarstwa. W tym czasie były to już „stare róże”. Symbolicznym gwoździem do trumny tej kolekcji stały sie prace budowlane i drogowe prowadzone przez barona Haussmana. W ich wyniku okrojono znaczną część ogrodu i utracono około 60% kolekcji róż. Dodatkowym ciosem było przejście na emeryturę dyrektora i opiekuna tej kolekcji Hardy’ego.Czas jego panowania /1817 – 1857/ – dobiegł końca. Rodziła się nowa generacja róż i rosomaniaków.
Z czasem przyjdzie moda na sprzedawanie róż pod nazwy. Dziś praktycznie każda licząca się szkółka ma w zapasie kilka nieuruchomionych odmian, niejednokroć bardzo obiecujących, które tylko czekają na amatora, który zgłosi swą chęć by dana róża otrzymała jego imię. kosztuje to różnie . Od kilku do kilkunastu tysięcy dolarów. To, tak mi się zdaje, droga donikąd ale proceder póki co ma się doskonale. No, ale skoro każdy może, to tak jak gdyby nikt nie mógł. Myślę, że rychło przyjdzie opamiętanie. To też czysta socjologia.
Wraz z upowszechnieniem się róży, powiedzielibyśmy dziś – wejściem w lud – pospolitują się też jej nazwy. Królowa kwiatów otrzymuje coraz częściej pospolite nazwy a przodują w tym Amerykanie , jako najbardziej zdemokratyzowane, tu użyję tego słowa w specyficznym zabawieniu tj splebeizowane społeczeństwo kupuje te najprostsze nazwy. Ot i mamy Cherrie, Lynnie, Home Run, widzimy, że początkowo były arystokratyczne - obecnie pospolite. Ogromne znaczenie ma tu poziom ogólny hodowcy, jego kultura osobista. Jeżeli przeanalizujemy nazwy English Roses, to zorientujemy się , że Austin to miłośnik Szekspira i ogólniej mówiąc poezji i literatury, podobnie jak Lord Penzance ponazywał swoje kreacje imionami postaci z powieści Watera Scota. Gdy jednak sięgniemy do hodowców współczesnych widzimy coraz częstsze odniesienia do zjawisk popkultury. Za przykład niech nam posłuży młoda duńska rosarianka Rosa Eskelund i nazwy jej odmian z serii Plant’n Relax. = Our last summer, From far away, Looking in your eyes czy Lady in red.
Omawiając róże wyhodowane w słusznie minionym Związku Radzieckim spotkałem się z kolei z uwikłaniem się królowej w służbę polityki. I to tej w najgorszym wydaniu. Róże otrzymują więc tak wykwintne nazwy jak Zwiezda Oktjabrja, Stalin, Leniniana, Kołchoźnica, czy Rakieta. Czesi , którzy byli chyba najbardziej skomunizowanym /konfomistycznym / społeczeństwem nie byli gorsi. Ich kreacje otrzymywały tak wykwintne nazwy jak Kore czy Korejska nawiązując do instytucjonalnej przyjaźni Czesko Koreańskiej.
Cofnijmy się jednakże do czasów gdy to słowo miało swoje znaczenie. Jako chyba najbardziej barwnym i soczystym przykładem może być róża American Beauty. o niej to ja mógłbym w nieskończoność
Posłuży nam ona jako czysta analiza socjologiczna odrywania się pewnych znaczeń i kodów kulturowych od pierwotnego kontekstu i napełniania się ich innymi znaczeniami. Aż się wierzyć nie chce, że zbitka słów American Beauty w XIX wieku nie znaczyła nic ponadto co da się dosłownie przetłumaczyć. Nazwa tej wybitnej róży była pierwsza. To potem tak nazywano niektóre aktorki, rodzaj koloru czerwonego, czy tytułowano tak piosenki a ostatnio nawet film. Nazwa zobiektywizowała się zgodnie z klasyczną definicją kultury, oderwała się od pierwotnych znaczeń i zaczęła żyć własnym życiem, przydając znaczeń w zupełnie odmiennych dziedzinach naszego życia.
Jeszcze jeden przykład podam, tym razem nie jest on już tak oczywisty bo jeszcze świeży. Jeszcze nie funkcjonuje powszechnie w naszej świadomości, ograniczając się w zasadzie do grona rosomanes. Mam tu na myśli inną zbitkę pojęciową – english roses. In ekstenso to znaczy nie mniej i nie więcej jak róże angielskie. Ale rosomanes wiedzą , że mówiąc english roses , mamy na myśli dorobek Austina czy jak mówią nasi rosomanes austinki. Podobnie obiektywizuje sie nazwa róże kanadyjskie jako synonim róż mrozoodpornych.
Jako inny przykład przenikań kulturowych i wrastania pewnych zjawisk społecznych w świat róż podam I Wojnę światową. Poświęciłem temu tematowi bardzo dużo miejsca na swoim blogu, więc tu tylko zasygnalizuje to najbardziej oczywiste.
Po przykłady do bólu konkretne, odnoszące się do świata wojny jak nazwiska bohaterów sięgnijmy do artykułu na mojej stronie. Dziś posłużę się przykładem stricte socjologicznym. Mam na myśli różę Frau Karl Drushki. Początek niczego katastrofalnego nie zapowiadał , ale oto róża ta będąc u szczytu swej chwały styka się brutalnym światem i polityką.
Nie da się jej sprzedawać pod rodzimą , niemiecka nazwą, nikt jej nie kupi bo ludzie nienawidzą wszystkiego co niemieckie. Stąd jej francuska nazwa Reine des Neiges. Nawet Amerykanie, tak słynący ze swej politpoprawności przemianowują ją na White American Beauty. Powiem więcej, pojawią się głosy opinii publicznej by wszystkie niemieckie nazwy oswoić, zmienić. Jak można przeczytać w NYT z dnia 30 czerwca 1918 roku, przewodnicząca Park Garden Club of Flushing z Nowego Jorku Mrs. A.Vivian przedstawiła rezolucję wzywającą stowarzyszenia różane i hodowców róż by zmienić niemieckojęzyczne nazwy tych kwiatów. Wprawdzie NYT w niepodpisanym odredakcyjnym artykule wyśmiewa się z tego, ale w rezultacie w USA sprzedawana była pod nazwą właśnie White American Beauty.
Do regionu Pikardii odnosi się słynna piosenka „Róże Pikardii”/ Roses of Pikardy/. Słowa do tego przeboju napisał w roku 1916 angielski poeta Frederic Weatherley, muzykę napisał Haydn Wood. Według legendy wiersz został zainspirowany afektem poety do pewnej francuzeczki u której był kwaterował gdy to został wysłany na front we Francji, sam autor jednakże twierdził, że treść tej piosenki to opowieść jednego z żołnierzy. Pikardia to rejon ciężkich walk po Sommą. Kolejna legenda mówi, że Wood wraca do domu autobusem, nagle przychodzi do niego ta melodia, wysiada i na skrawku papieru, w świetle lampy ulicznej zapisuje ją. W czasie wojny sprzedaje 50 000 nut miesięcznie przynosi mu to fortunę. Po wojnie śpiewanie tej piosenki pomagało żołnierzom odzyskać mowę którą utracili w wyniku szoku bitewnego. Z punktu socjologicznego rzecz ujmując, piosenka taka musiała powstać w tej czy innej formie. Wskazują na to losy innego frontowego przeboju , tym razem z drugiej wojny – Lili Marleen.
Wspaniałą klamrę do naszych rozważań przygotował David Austin, który do swojej kolekcji English Roses postanowił dołączyć niezwykle oryginalną czerwoną różę w typie dzikich róż wyhodowana w roku 2005, a nazwał ją właśnie Rose of Picardy . Mija kolejnych dziesięć lat, i belgijski hodowca Martin Vissers, wyhodowaną przez siebie różę, nagrodzoną honorem Złotej Róży Hradec Kralove nazwie Talbot House. Talbot House to nazwa klubu żołnierskiego który powstał 100 lat wcześniej w Poperinge w Belgii a który do dziś jest rodzajem żywego muzeum. Trudno o lepsze przykłady żywotności tradycji.
Z hodowców francuskich najstraszliwszą daninę, daninę krwi zapłacił Joseph Pernet Ducher. Ten, jak go nazywano, czarodziej z Lyonu stracił na wojnie obu swych synów i im to poświęcił wyhodowane przez siebie róże. Jedna to złoto żółta pochodząca z 1920 pernetiana Souvenir de Claudius Pernet a druga to wyhodowana w roku 1927 czerwono żółta Souvenir de Georges Pernet. Również pernetiana. Może zastanawiać dlaczego tak późno. Otóż Georges Pernet, miał już dedykowaną sobie jeszcze w roku 1887 różową polyantę - Georges Pernet . Warto tu odnotować, że Georges Pernetowi swe róże poświęcili również koledzy Pernet Duchera . W roku 1932 Christophe Schwartz swą złotożółtą pernetianę nazwie również Souvenir de Georges Pernet, podobnie jak w rok później Jean Marie Gaujard.
Z drugiej wojny podam tylko jeden przykład ale za to jaki – Peace. Należy do tej klasy zjawisk którym paradoksalnie wojna pomogła. Szerzej na ten temat możemy przeczytać w szkicu poświęconym tej odmianie. Tu postawmy tylko tezę, że to iż odmiana ta znalazła się od początku w rękach specjalistów amerykańskich, pomogło jej w zrobieniu kariery międzynarodowej. Żadna inna z odmian róży nie zrobiła takiej kariery. Oczywiście powiedzmy uczciwie, że zrobiła karierę nie tylko dzięki sprzyjającym okolicznościom , ale również dzięki swym własnym przymiotom. bowiem po I wojnie również pojawiła się na rynku róża o nazwie Peace, ale dziś o jej istnieniu wiedza jedynie co znaczniejsi z rosomanes.
To dzisiejsze spotkanie, to również najczystsza socjologia róż. Nie jest łatwo odpowiedzieć na pytanie dlaczego zaawansowany już emeryt jedzie na drugi koniec Polski, angażując swój czas i pieniądze, do Wrocławia, by spotkać się z mu podobnymi. Naprawdę godne szkiełka badacza jest zjawisko gromadzenia się w jakimś miejscu grupy ludzi a nie powodują nimi żadne aktualne ani przyszłe korzyści. Oczywiście pierwsze co powiem to to , że ich po prostu stać . Społeczeństwo nasze na tyle się już materialnie dźwignęło, że zaczyna myśleć o takich czysto bezinteresownych działaniach. Tak tworzy się tez społeczeństwo obywatelskie, więzi poziome, nie tylko te z dużego C Bóg Honor i Ojczyzna ale również te czysto przyziemne.
Zamiast zakończenia, jako pewien rodzaj pointy chciałbym o jeszcze jednej róży powiedzieć. Mam tu na myśli mało znanego mieszańca herbatniego Ludwika Waltera z roku 1926 - General Vaulgrenand . Albert Péting de Vaulgrenant (1872-1947) kawaler Legii Honorowej za udział w pierwszej wojnie. We wniosku o to odznaczenie możemy przeczytać:”A w szczególności, w dniach 6 i 7 października 1915 roku, poprowadził swój batalion do ataku, w najbardziej niebezpiecznych warunkach z odwagą ducha i w absolutnej pogardzie dla niebezpieczeństwa, które zasługują na podziw ” . Jednakże róża ta przeszła do historii z jako Rose de la Ligne Maginot. A oto cała historia.
Kto mógł przypuszczać, że setki róże kwitły w koszarach, a nawet na szczycie niektórych umocnień Linii Maginota? Cóż, nie jest to legenda, historia tego zdarzenia, o którym teraz chcę opowiedzieć, rozpoczęła się w 1938 roku w Lotaryngii w Vittonville w pobliżu Pont a Mousson: W piękny wieczór w 1938 roku w małej miejscowości Lorraine, na prawym brzegu Mozeli, Jean Paquel, tamtejszy bisnesmen, wydał przyjęcie na zamku Vittonville . Siedziano sobie na tarasie z widokiem na meandrującą rzekę i tysiące róż w parku wdychając aromatyczne, ciepłe powietrze zmierzchu. Pan Paquel był namiętnym zwolennikiem róż. W rozmowie uczestniczył generał Giraud, ówczesny gubernator wojskowy Mówił o Linii Maginota, i koszarach, gdzie żołnierze czuwając, ziewają z nudów. Koszary są w otoczeniu przyrody , brak barów, kina, nie, nie ma dziewczyn tylko śpiew ptaków. Morale było niskie jak budżety wojskowe. Gdybyśmy mogli uczynić to otoczenie bardziej atrakcyjnym, powiedział Giraud, bardziej miłe dla oka … Jean Paquel zażartował: Sadźmy więc róże. To nie tylko piękna legenda ale i piękno kwiat a jakie ma ciernie, jak drut kolczasty! Dla Giraud to nie był żart: – Doskonały pomysł, chcesz spróbować? Jean Paquel waha się jedną sekundę i zgadza się Róża, królowa kwiatów, najpiękniejsza aby oddać hołd tym, którzy zapewniają opiekę nad najpiękniejszym ogrodem Francji. Tak właśnie narodził się pomysł z różami na linii Maginota, który szybko stał się symbolem wsparcia przez społeczność ogrodników, tych którzy stali na straży bezpieczeństwa Francji. Potem przyszedł czas wyboru odmian. Plantatorzy zwietrzyli a tej akcji doskonałą okazję reklamy i promocji swoich produktów. To było normalne, że kreacja Louis Waltera, założyciela Ogrodu Różanego Saverne w Alzacji i Lotaryngii Towarzystwa Przyjaciół Saverne Roses i dziekana francuskich hybrydyzerów znalazła swoje miejsce na linii Maginota.
Wśród jego wielu odmian róża General Vaulgrenant została wybrana do sadzenia pierwsza i jako jedyna, stała się oficjalną twarzą akcji uzyskując etykietę:”La rose dela ligne Maginot” Ofiar na ten cel od całego społeczeństwa było tak wiele, że niezbędne stały się formalne ramy dla tej akcji W ten sposób rodzi się, ponownie dzięki M.Paquel, filantropijne Stowarzyszenie Rose Maginot, . W Lotaryngii organizują się lokalne komitety a generał Vaulgrenant staje czele akcji. Jesienią 1938 roku rosło już 10 000 krzewów róż i innych krzewów ozdobnych.
Cała ta historia stała się głośna i w Polsce. Donosił o niej międzywojenny krakowski dziennik. Ale nie tylko pisano. Pomiędzy Kościelną Wsią a kaliskim Szczypiornem jest 19, pochodzących z 1939 roku, bunkrów. Nie ma ich na mapach. Ile ich było naprawdę – nikt nie wie. Stanowiły linię obrony przed spodziewanym natarciem niemieckim. A pomiędzy nimi rosły krzewy dzikich róż. Dziś większość tych zabytkowych budynków zwanych jako kaliska lina maginota niszczeje.
środa, 29 Czerwiec 2016 o godz. 06:17
Ja natomiast uważam,ze sprzedawanie roz pod nazwy,to już nie moda a wynaturzenie marketingowe wśród hodowców. Malo etyczne i nieuczciwe wobec rosomanes. Być może nie każdy z nich chciałby mieć w ogrodzie piekna roze z nazwiskiem pana X czy pani Y,tylko dlatego,ze kogos było stać,zeby sobie odmiane kupic. Niektóre firmy doprowadzily te „sztuke” wręcz do perfekcji. Jedna z roz,np. opisywana już na blogu Prince Jardinier,posiada kilka synonimicznych,rownolegle obowiązujących w handlu nazw i to nadawanych w zaleznosci od potrzeb. Istne kuriozum.Nie dość,ze wprowadza to bałagan w handlu to jeszcze jest mało eleganckie.Tak pomyslalem sobie,ze gdyby A. Puszkin dowiedział się,ze hodowca ochoczo rozdaje patronat nad jedna roza każdemu,kto sypnie do kapelusza,to skonczyloby się to dla tego hodowcy mało elegancko. Pojedynek o honor murowany. Takie to były czasy.